W gronie znajomych ojców poruszaliśmy ostatnio temat laktatorów. Nie to, że jakoś celowo, ale od słowa do słowa tak jakoś wyszło. Dyskusję tę można podsumować jednym stwierdzeniem: odciągacze pokarmu to niewątpliwie bardzo przydatne urządzenia. Aczkolwiek kompromisu co do wyższości ręcznych nad elektrycznymi bądź też w drugą stronę nie udało nam się osiągnąć.
Jedna grupa narzekała na laktator ręczny – że trudno go użyć tak, by mleko leciało, że wymaga dużo siły, że korzystanie z niego jest czasochłonne… Na nic zdały się tłumaczenia ich adwersarzy (do których grona zaliczałem się m.in. ja), którzy podobnych problemów nie zauważyli. Ich zdaniem laktator elektryczny jest „the best” i basta.
Marek, który początkowo uważał, że tylko laktator na prąd wchodzi w grę stał się z czasem zagorzałym przeciwnikiem takiego rozwiązania. Jak do tego doszło? Otóż w miarę mijania kolejnych dni coraz bardziej nie do wytrzymania stawało się dla niego „bzyczenie” tego sprzętu. Koniec końców uznał, że warto wypróbować laktator ręczny, po czym ze zdumieniem stwierdził, że to działa! A skoro tak, to po co się męczyć z automatem?
I tylko jeden Stefan biernie przysłuchiwał się naszej dyskusji, a kiedy w pewnym momencie został wywołany do tablicy przypomniał, że jego żona nie mogła karmić piersią, wskutek czego ich synek niemal od urodzenia karmiony jest mlekiem modyfikowanym.