Od jakiegoś czasu obserwuję niebezpieczny trend u moich dzieciatych znajomych, a mianowicie helikopterowe wychowanie. Polega ono na ciągłym kontrolowaniu swojego dziecka, próbach uchronienia go przed całym złem tego świata i ogromnej ilości nadopiekuńczości. Zresztą widać to nie tylko u znajomych, ale też u obcych rodziców na placu zabaw czy w przedszkolu. Obserwując to, zastanawiam, się co z tych ich pociech wyrośnie.
Rodzic-helikopter to ten, który biega za swoim dzieciakiem po całym placu zabaw i chroni go na każdym kroku: podczas zjeżdżania ze zjeżdżalni, na huśtawkach, a na drabinki to absolutnie nie pozwala wejść, bo na pewno maluch sobie coś zrobi. To nic, że z tych drabinek jest jakiś metr odległości do ziemi.
Ale bycie helikopterem objawia się nie tylko nadmierną opiekuńczością i ostrożnością, wyrażaną w ciągłym „nie rusz”, „nie biegaj”, „nie dotykaj”. Drugą stroną tego medalu jest kontrolowanie każdego aspektu życia malucha już od najmłodszych lat, zaraz po tym jak wyrośnie z pieluszek czy pampersów. W tym momencie zaczyna się „projekt dziecko”, czyli milion zajęć dodatkowych: sporty, gra na instrumencie, obowiązkowo język obcy Słowem wszystko to, co może się przydać w dorosłym życiu i da latorośli przewagę nad innymi.
Jaki jest tego efekt? A no taki, że już na etapie kilkulatka dzieciaki są przeciążone, przygnębione, a do tego zalęknione i zestresowane. Ponadto nie mają pojęcia o tym co lubią, czego nie lubą, czego chcą, a czego nie chcą. Taki maluch nie potrafi odpowiedzieć na zdane pytanie dotyczące jego osoby, bo albo zaraz mama za niego odpowiada, albo on wręcz wyczekująco czeka aż rodzić go w tym wyręczy. Bo przecież ono nie wie. Ale skąd ma wiedzieć, skoro za niego wszystko wiedzą jego rodzice, którzy dyrygują całym jego planem dnia, decydują co zje, gdzie pójdzie, z kim się spotka.
Strasznie smutno się na to patrzy, bo łatwo sobie wyobrazić, co z takich dzieci wyrośnie – człowiek zależny, niepotrafiący podjąć własnych decyzji, wiecznie na garnuszku rodziców, bez własnych zainteresowań i pomysłów na życie, a do tego z depresją i nerwicą. Rodzice, opanujcie się i dajcie swoim dzieciom żyć i to życie poznawać, bez tego nie wykształcicie w nich tak potrzebnej samodzielność i niezależności. Na nic zdadzą się im te języki, czarny pas w judo, czy umiejętność grania na skrzypcach, jak nie będą potrafiły tego wykorzystać. No chyba, że zależy wam na tym, żeby wychować 30-latka czy 30-latkę, którzy nie wiedzą, o co im wżyciu chodzi i z każdym problemem przybiegną do was, a najprawdopodobniej jeszcze z wami mieszkają.
W takich momentach patrzę na swoją krnąbrną 2-latkę i dziękuję Bogu, że ma to swoje zdanie, choć bywa to uciążliwe. Ale mimo wszystko staram się wspierać już teraz tą jej samodzielność i niezależność, bo wiem, że to zaprocentuje w jej dorosłym życiu.