Czy ten kultowy tekst odejdzie w niedalekiej przyszłości do lamusa? Wydaje się, że jednak nie, mimo, że wedle medialnych doniesień rośnie liczba rodziców, którzy decydują się nie szczepić swoich dzieci. Tym bardziej, że decyzją ministra zdrowia grono szczepień obowiązkowych od nowego roku powiększą te przeciwko pneumokokom. Co ważne, będą to szczepienia bezpłatne, w pełni refundowane z budżetu ministerstwa.
Nie chcąc się powtarzać w temacie „szczepić czy nie szczepić” zapraszam do artykułu z marca zeszłego roku, w którym przedstawiłem już swoje stanowisko. Tu natomiast skupmy się wyłącznie na nowej szczepionce i bakteriach, w które jest ona wymierzona.
Nazwa pneumokoki pochodzi od łacińskiego określenia dwoinki zapalenia płuc, czyli bakterii, która występuje na dużą skalę w naszym środowisku. Większość jej szczepów nie stanowi zagrożenia dla ludzkiego życia, jednak niektóre z nich odpowiedzialne są za choroby takie jak zapalenie płuc, oskrzeli oraz opon mózgowo-rdzeniowych, czy też sepsę. Nic więc dziwnego, że podejmowane są dążenia do ograniczenia jej szkodliwego wpływu, który dotyczy głównie małych dzieci, ale też osób starszych oraz przewlekle chorych (istotne szczególnie dla mam w okresie laktacyjnym).
Wątpliwości budzi jednak wybór szczepionki, która nie chroni przed najczęściej występującymi wśród polskich dzieci, a tym samym najgroźniejszymi szczepami bakterii. W przetargu brali udział producenci szczepionek 10- i 13-walentnej, z których wybrana została ta pierwsza – tańsza, mniej skuteczna, sukcesywnie wypierana na zachodzie przez produkt konkurencyjny. Jak słusznie zauważa część obserwatorów, lepsza taka szczepionka niż żadna, chociaż swoją decyzją ministerstwo z pewnością nie przekona do szczepień tych, którzy mówią im zdecydowane „nie”.